poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Siedem


/ Veronica /

Kiedy dotarliśmy do miejsca zamieszkania Justina, byłam zdziwiona. Chłopak nie mieszkał w byle jakim domku z ogródkiem. Była to ogromna willa na obrzeżach Nowego Jorku, z potężnym ogrodem, o jakim niektórzy z mojego otoczenia, mogli tylko marzyć.
- Wiem, co myślisz. Że jestem rozpieszczonym dzieciakiem, z bogatego domu. Ale tak nie jest, Ronnie – szepnął Justin, obejmując mnie dla pewności ramieniem. Uśmiechnęłam się blado, ostrożnie przełykając ślinę. Kilka sekund później, gdy Justin parzył nam herbatę, a ja rozglądałam się po jego domu, niechcący natknęłam się na ojca szatyna. Zamarłam. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek go poznam, a tym bardziej w okolicznościach, w których nie byłam dosłownie do tego przystosowana. Mężczyzna w podeszłym wieku uśmiechnął się do mnie i dopiero teraz, zauważyłam uderzające podobieństwo. Justin był niemalże jak jego ojciec. Gdy dotarło do mnie, że stoję twarzą w twarz z ojcem chłopaka, zdołałam jedynie wydukać „dzień dobry”.
- Witaj. Na pewno jesteś koleżanką Justina. Ale może mogłabyś powiedzieć mi, jak masz na imię? – zaczął dosyć pewnie pan Bieber, co kompletnie zbiło mnie z tropu. Z opowiadań Justina, wynikało, że on nie jest zbyt przyjemną i dosyć nudną osobą. Nie znałam go, więc nie mogłam stwierdzić, jaki jest.
- Jestem Veronica – wymruczałam nieśmiało, splatając obie swoje dłonie. Gdy John, bo tak nazywał się tata Justina, ponownie się do mnie uśmiechnął, moja niepewność trochę się ulotniła. Jednak nadal byłam spięta i to najbardziej mnie przerażało. Nigdy nie sądziłam, że poznam Johna, że będę rozmawiać z nim, w dodatku sam na sam. Denerwowało mnie jeszcze bardziej, gdy zauważyłam, jak mężczyzna mierzy mnie od stóp do głów. Przez chwilę czułam się tak, jakbym była naga. Zupełnie. Kiedy John dotknął swoimi wielkimi rękoma moich ramion i zaczął je masować, doszłam do wniosku, że jest zboczeńcem. Nie potrafiłam się poruszyć. Moje nogi były jak z waty, jak gdyby ktoś przykuł je do podłogi. Przerażenie, które rosło we mnie z minuty na minutę, było coraz gorsze, a ja w głębi duszy zaczynałam panikować. Z opresji wyrwał mnie głos szatyna. Teraz, gdy wiedziałam, że jest obok, odskoczyłam od jego ojca, potykając się jednocześnie o schodek. Przed upadkiem, uratował mnie Justin, chwytając pod ramiona, a następnie stawiając do pionu.
- Fajnie, że poznałeś Ronnie. A teraz jak możesz, idź już sobie – powiedział chłodno Justin, w kierunku mężczyzny. Przez dłuższą chwilę, oboje mierzyli się wzrokiem, a następnie John odszedł, w nieznanym mi kierunku. W końcu Justin chwycił moją dłoń i delikatnie pociągnął schodami w górę. Westchnęłam bezgłośnie, zastanawiając się, dlaczego oni obaj się tak nienawidzą. Rozumiałam, że Justin nie mógł liczyć na pomoc ze strony ojca, ale to jeszcze niczego nie przekreślało. Gdyby chociaż chwilę ze sobą porozmawiali, gdyby Justin, pozwolił mu do siebie dotrzeć. Oni woleli rozwiązać to chamstwem. Bolało mnie, że szatyn nie jest w swoim domu szczęśliwy. Kiedy dotarliśmy do kuchni, zauważyłam, że nadal nad czymś intensywnie myśli. Pytanie, które mi się nasunęło, to nad czym? Nie chciałam mu przeszkodzić, a po drugie uwielbiałam wpatrywać się w niego, gdy myślał. W śmieszny sposób, palcem na początku drapał się po nosie, a później unosił jego czubek nieco ku górze. Teraz, najwyraźniej miał problem, o którym nie chciał rozmawiać, a sam nie potrafił dać sobie rady. Strasznie irytowało mnie to w zachowaniu Biebera. Właśnie dlatego trafił na terapię. Od kilku dni zauważałam u Justina wady, ale więcej miał zalet. Uwielbiałam, gdy upijał gorącą herbatę, a po chwili dziwił się, że sparzył język. Nie wiedziałam o nim jeszcze wielu rzeczy, ale szatyn potrafił mnie zadziwiać. Z dnia na dzień, coraz bardziej.
– Veronica, co on ci powiedział? Widziałem, że dotykał cię swoimi obrzydliwymi łapskami, jeśli chcesz, możesz się później umyć. A najlepiej zostań u mnie na noc. Przynajmniej będę wiedział, że jesteś bezpieczna.
Czując, jak chłopak siada bliżej mnie, a później odgarnia grzywkę, która opadła na moje oczy, uśmiechnęłam się nieśmiało i oparłam głowę o jego ramię. Co by było gdyby Justin się we mnie zakochał? I gdybyśmy byli parą? Czy to coś by zmieniło? Jak długo by trwało nasze szczęście? Westchnęłam głośno i ciężko. W tej chwili potrzebowałam tylko tego, aby mnie do siebie przytulił. Byłabym spełniona…
- Nic takiego. Po prostu się ze mną przywitał. Justin, mogę cię o coś poprosić? – zapytałam nieśmiało, zerkając w oczy szatyna. Gdy on kiwnął głową, uśmiechnęłam się i dodałam – Pocałujesz mnie?
Widząc uśmiech, który przed chwilą pojawił się na twarzy chłopaka, zrozumiałam, że on czekał na to samo, co ja. Czując usta Justina, na swoich, zadrżałam. Szatyn na moment się ode mnie odsunął i bardzo delikatnie, pogłaskał mój policzek, jakby się bał, że może mnie skrzywdzić. Uśmiechnęłam się, mrugając raz po raz powiekami. Właśnie teraz, w tej chwili, zrozumiałam, że zakochuję się w Justinie. I to nie było nic zwyczajnego. Bo każdy kiedyś się zakocha. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Jednak nie miałam pewności, co czuje Bieber. Czy on odwzajemniał moje uczucia? A co, jeżeli bym powiedziała, że go kocham, a on powiedziałby mi tylko, że to przelotna znajomość. Chociaż wiedziałam, że Justin nie jest taki, bałam się jego reakcji na cokolwiek. On był strasznie wrażliwy i w tej chwili, wszystko spoczywało na moich barkach. Nie mogłam nikogo zawieść i pomóc Justinowi wyjść z problemów. Moim celem było jedno. Dążyłam do tego, aby chłopak już nigdy w życiu, nie zechciał spojrzeć na żyletkę. Tak, to było teraz najważniejsze.
- Justin, zaraz musimy wychodzić. Oscar i Danny na pewno już czekają w centrum – mruknęłam, odsuwając delikatnie kubek po herbacie. Szatyn kiwnął głową, wstał od stołu, chwycił moją dłoń, a następnie oboje wyszliśmy przez ogromne, frontowe drzwi. Całą drogę do galerii, najzwyczajniej w świecie się wygłupialiśmy. Było fantastycznie. Justin raz po raz brał mnie na ręce, kręcąc się w kółko, nosił mnie na barana i całował bez opamiętania. Takiego właśnie Justina polubiłam, być może nawet pokochałam. (…) Następnego dnia, zaraz po pracy, pod wydawnictwem miał czekać na mnie Justin. Zdecydował, że zrobi mi niespodziankę. Pomimo tego, że nienawidzę niespodzianek. Zazwyczaj wyobrażam sobie różne scenerie, co ktoś może zaplanować. A na samym końcu, gdy dowiaduję się o co chodzi, jestem rozczarowana. Lecz tym razem było inaczej. Jak się okazało, szatyn chciał pokazać mi Nowy Jork. Na początku, zabrał mnie do Midtown, gdzie bawiłam się absolutnie fantastycznie. Oboje zwiedziliśmy Museum of Modern Art. Dzięki temu mogłam zebrać wiele materiałów, do nowego numeru Harper’s Bazaar. Od lat nie pojawiło się w czasopiśmie nic związanego z taką tematyką, a byłam pewna, że redaktor będzie tym zainteresowana. Wielokrotnie słyszałam, jak prosi fotografów, aby wybrali się do jakiegokolwiek muzeum i znaleźli kilka interesujących prac. Jakieś dwie godziny później, znaleźliśmy się na Wyspie Wolności, u ujścia rzeki Hudson. Po raz pierwszy na żywo widziałam Statuę Wolności. Czułam się jak w bajce. Nigdy nie spodziewałabym się, że ktoś może zrobić mi tak wspaniałą niespodziankę. Byłam niezmiernie wdzięczna Justinowi za wszystko, co dla mnie zrobił. Po obejrzeniu Central Parku, w którym było nieziemsko, znaleźliśmy się na Times Square. Tam, po krótkiej kolacji, w jednej z najdroższych nowojorskich restauracji, chłopak pokazał mi kilka interesujących miejsc. Oboje zrobiliśmy masę zdjęć do mojego nowego artykułu w HB, a około godziny 22, kiedy zaczęło się ściemniać, Bieber zabrał mnie na Most Brookliński. Sądziłam, że to wszystko, co dzisiaj widziałam, było naprawdę wspaniałe. Lepiej nie mogłam wyobrazić sobie tego dnia.  Właśnie w momencie, gdy obserwowałam pięknie oświetlone budynki, Justin ujął moje dłonie w swoje, a następnie mnie pocałował. Nie było to taki zwykły pocałunek, którego doświadczaliśmy dotychczas. Jego usta raz za razem muskały moje, a język chłopaka coraz śmielej wciskał się, pomiędzy moje wargi. Czułam się rozkosznie. Miałam tylko nadzieję, że nie jest to sen, a ja zaraz się nie obudzę. Dopiero około godziny 24, byłam w hotelu, w swoim łóżku, gdzie jeszcze przez najbliższe godziny, wspominałam nasz pocałunek.

Dzisiejszego dnia, w Harper’s Bazaar nie działo się nic nadzwyczajnego. Szefowa pochwaliła moje zdjęcia i artykuły, powiedziała, żebym pracowała tak dalej i w zasadzie, nic ciekawego się więcej nie wydarzyło. Od samego rana, strasznie się denerwowałam, lecz nie miałam zupełnie pojęcia czym. Uważałam, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zaraz po pracy, miałam udać się do hotelu, lecz wczoraj przypadkiem zabrałam telefon Justina, który dzisiaj powinnam mu zwrócić. Szatyn miał dzisiaj skończyć szybciej ode mnie, więc o piętnastej, byłam już pod jego domem. Niestety nikt mi nie otwierał, lecz gdy zauważyłam, że drzwi są otwarte, postanowiłam wejść. W całym mieszkaniu było ciemno, poza niewielkim pokojem, do którego przedwczoraj Justin mnie nie zaprowadziłam. Z każdym kolejnym, cichym stąpnięciem, bałam się coraz bardziej. Cholernie się niepokoiłam. Bez zastanowienia wparowałam do pomieszczenia, w którym jak się później okazało, był Justin.
- Cholera, co ty robisz? – wykrzyknęłam, podbiegając do chłopaka. Wokół niego była ogromna plama krwi, a on spokojnie, jak gdyby nigdy nic, owijał ręce bandażem. Na drewnianym stoliku, leżała zakrwawiona żyletka. Na moje oko, nie wyglądała na nową. Ponownie spojrzałam na szatyna, który właśnie zaprzestał chowanie ran, pod opatrunkiem. Szybko go zdjął i pokazał mi świeże skaleczenia. Jak mi się wydawało, był z siebie dumny. Później wskazał na drugą rękę, gdzie przy samym zgięciu, pojawiła się niewielka litera „V”. „V” jak Veronica… - Justin, dlaczego znowu zaczynasz? Pamiętasz, coś mi obiecałeś…
- Ronnie, ja cię tak strasznie przepraszam. Ale ja dłużej tak nie pociągnę. Znowu posprzeczałem się z ojcem, a na dodatek kocham cię, Veronica. Nie potrafię sobie z tym poradzić, a wiedziałem, że gdybym ci o tym powiedział, odwróciłabyś się ode mnie – wyszeptał cicho, przymykając powieki. Jeżeli wcześniej bym o tym wiedziała, na pewno nie trzeba by było oglądać tak drastycznych i nieprzyjemnych widoków. Westchnęłam cicho i pogłaskałam Justina po policzku.
- Ja też cię kocham – odszepnęłam, wyciągając z szuflady świeży bandaż i wodę utlenioną. Na łóżku leżała paczka chusteczek, którą postanowiłam wykorzystać. Skropiłam kawałek papieru i dokładnie przemyłam każde cięcie. W chwili, gdy chciałam założyć Justinowi nowy bandaż, on mnie zatrzymał i zapytał.
- Co?
- Kocham cię – odparłam, próbując ponownie zająć się jego rękoma, lecz znowu mi na to nie pozwolił, prosząc, abym powtórzyła to, co powiedziałam przed chwilą. Ostrożnie odłożyłam opaskę na łóżko, ujęłam w dłonie twarz Justina i mruknęłam – Kocham cię, Justin.
Kąciki ust szatyna, powędrowały ku górze. Wiedziałam, że sprawiłam mu tymi słowami ogromną przyjemność. Naprawdę go kochałam i nie mogłam nic na to poradzić. Pomimo bólu, który Justin zadawał i sobie i mnie, szanowałam jego zachowanie i nie mogłam zmienić swoich uczuć. On był cudownym mężczyzną. Gdyby jeszcze tylko skończył się ciąć, byłby ideałem. W moich oczach, już nim był. Ale tak bardzo pragnęłam, chociaż trochę go uszczęśliwić. Chciałam, aby przestał się okaleczać, ponieważ to do niczego nie prowadzi. Kilka minut później, założyłam na jego ręce opatrunek, a następnie w kuchni zaparzyłam dwie herbaty i zaniosłam je do salonu, w którym czekał na mnie Justin. Uśmiechnęłam się blado, zajmując miejsce obok niego.
- Pójdziemy dziś na terapię i opowiesz  o wszystkim, dobrze? Pokażesz lekarzowi rany, tak? – zapytałam cicho, głaszcząc swoją dłonią, dłoń Justina. Czułam się z nim w tej chwili, jak z pięcioletnim dzieckiem, któremu wszystko trzeba dokładnie wyjaśnić, a nie dorosłym facetem. Westchnęłam bezgłośnie, starając się chociaż trochę zrozumieć problem chłopaka. Jeśli miałby za każdym razem, zadawać sobie ból, bo czegoś bał się w danej chwili, mógłby skrzywdzić się raz, a porządnie i trafić dzięki temu do szpitala. O gorszych sprawach, wolałam nie myśleć. Postanowiłam, że tuż po powrocie do domu, poszukam jakiejś dobrej kliniki, w której Justin miałby opiekę. Wiedziałam, że musielibyśmy się na ten czas rozstać i byłoby mi ciężko, jednak byłam zmuszona pokazać Justinowi, że ma we mnie podporę. Nie mogłam go zawieść, nawet bym nie potrafiła.
- Tak, Ronnie. Ale obiecaj, że będziesz cały czas ze mną. Będziesz mnie wspierać, prawda? – kiedy kiwnęłam głową, wydawało mi się, że szatyn odetchnął. Muszę przyznać, że sprawiło mi to radość. Teraz byłam pewna, że Justinowi zależało na mojej obecności. Po chwili chłopak ujął moją dłoń i szepnął – Kocham cię, Vero.
- Ja ciebie też kocham, Justin – odszepnęłam, opierając głowę o jego ramię. Czułam się cudownie. Pomimo tego, co niedawno zastałam w tym domu, przy Justinie wszystkie moje zmartwienia mijały i nie złościłam się na niego, że ponownie się zranił. Jedyne co, to bardzo się bałam, że w pewnym momencie go stracę na zawsze.

Bez ciebie życie nie smakuje tak samo. Bez ciebie życie nie smakuje mi wcale…

 _____


Postanowiłam, że nie zawieszę tego bloga, tylko twylt. Mam nadzieję, że rozdział przypadnie wam do gustu, bo mnie osobiście, jakoś się nie podoba. Dziękuję za każdy miły komentarz pod poprzednim rozdziałem, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Ósemka powinna pojawić się pojutrze, jeżeli szczęście dopisze, a jeśli nie, to jakoś w najbliższym czasie. A teraz zabieram się za czytanie i komentowanie waszych blogów. Do następnego :*

4 komentarze:

  1. Jejkuu.. Uwielbiam tego bloga. Świetnie piszesz! Bardzo się cieszę, że nie zawiesiłaś tego bloga. Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybko. ;)


    http://aslongasyoulooveme.blogspot.com/ u mnie rozdział powinien pojawić się jutro ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku jak zwykle jest boski i nawet nie waż się mi sprzeciwiać, pamiętaj NIE WAŻ SIĘ ! Już nie mogę doczekać się nowego rozdziału a co do tego. Cieszę się, że wyznali sobie miłość i powiedzieli całą prawdę. To co zrobił Justin - nie popieram tego ale ta litera "V" to takie słodkie <3 dawaj nn szybko ! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeejj Swietny rozdział; D Ten ojciec Justa serio sie wydaje zboczony :DD lol ;p
    Ehh i znów się Just pociął, ale przynajmniej teraz sobie powiedzieli, że się kochają;p łuhuuu;D:D Szkoda, że tamtego bloga zawieszasz bo też jest zajebisty, no ale trudno, przynajmniej tego nie ;D;D Rozdział naprawdę bombowy ;p

    Czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny, co za zboczeniec z ojca haha.
    A Justina mi tak cholernie szkoda ;<

    OdpowiedzUsuń