czwartek, 30 sierpnia 2012

Osiem


/ Justin /

- Dlaczego znowu to zrobiłeś? – zapytał mnie lekarz, dokładnie badając wzrokiem moją twarz. Nie byłem z tego zadowolony, ponieważ bardzo nie lubiłem, gdy ktoś tak mnie lustrował. Jedyną osobą, której na to pozwalałem, była Veronica. Ale nie jakiś obcy facet, którego widzę drugi raz w swoim życiu. Tak naprawdę nie wiedziałem, dlaczego sięgnąłem po żyletkę. Nie było jakiegoś konkretnego powodu. Oczywiście, bałem się stracić Ronnie, kłótnia z ojcem, wszystko miało swoje wady. Westchnąłem i odparłem.
- Ja nie wiem. Tak widocznie miało być – już po chwili zauważyłem, że mężczyzna nie jest zadowolony z mojej odpowiedzi. Przecież każdy z nas tutaj siedzących, miał być szczery. To był pierwszy warunek przystąpienia do terapii. Zrozumiałem, że nie jestem do końca z nimi wszystkimi uczciwy. Wkrótce Ronnie ścisnęła moją dłoń i wtedy już byłem pewien, że mam wszystko wyjaśnić – No dobra. Pokłóciłem się wczoraj z tatą o jakieś głupoty. Zawsze się kłócimy. Zwyczajnie o nic. Nie mam w nim oparcia, a ja właśnie tego potrzebuję. Chciałbym mieć ojca z prawdziwego zdarzenia. Takiego, z którym mógłbym robić wszystko. Potem bałem się wyznać Veronice, co do niej czuję. Bałem się odrzucenia.
- Justin, ale rozmowa to lek na wszystko. Jeśli z kimś nie porozmawiasz, to się nie dowiesz. Proste, prawda? – odparła Megan. Tak, teraz to dla niej było jasne. Na terapię uczęszczała jakiś rok. Ja jestem tutaj dopiero drugi raz i mimo wszystko, nadal krępuję się, rozmawiać z ludźmi o swoich odczuciach. Jeszcze dłuższą chwilę rozmawiałem z lekarzem i z innymi zebranymi w pomieszczeniu. Od czasu do czasu ktoś rzucił jakiś ciekawy temat, na który każdy miał prawo się wypowiedzieć. W zasadzie tak minęło dzisiejsze spotkanie. Wychodząc stamtąd, nawet się cieszyłem, że mogę wrócić do domu. Spędzić czas z Vero, albo Oscarem i Dannym. Mają ich przy sobie, byłem szczęśliwy.

Od tamtego wydarzenia, minął rok. Ciężki rok, który przetrwałem jedynie dzięki Veronice. Chodziłem na spotkania w szpitalu, lecz czasami zdarzały się takie dni, podczas których znowu sięgałem po żyletkę. Wtedy czułem się jeszcze gorzej. Miałem okropne wyrzuty sumienia. Wiedziałem, że Ronnie jest ciężko, że źle się z tym czuje. Podczas świąt bożonarodzeniowych doszedłem do wniosku, że kończę z tym. Do dnia dzisiejszego, nie sięgnąłem pod żyletkę. Ale na spotkania chodziłem nadal. Nie mogłem skończyć z tym od tak sobie. Jednak czas, który poświęcałem szpitalowi, spędzałem już sam. Veronica była w ciąży. Chociaż może opowiem wszystko od początku. Dwunastego lutego, w dzień urodzin Vero, zabrałem ją do rodzinnego Denver. Rozumiałem, że tęskni za rodzicami, z którym utrzymywała kontakt za pomocą telefonów, bądź Internetu. Przez zajęcia w Yale, pracę w Harper’s Bazaar, nie miała na nic czasu. Nawet ze mną widywała się rzadko. Tam, dokładniej poznałem jej mamę i tatę, a kiedy dochodziło popołudnie, postanowiłem, że pojedziemy na wycieczkę za miasto. I wtedy doszedłem do wniosku, że to już czas. Że mogę się jej oświadczyć. Veronica łkając, odpowiedziała „tak”. Tak krótkie słowo, a bardzo mnie uszczęśliwiło. Miałem pewność, że chcę zostać z nią już do końca życia. Czułem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Tak wiele przeszliśmy, a ona nadal była ze mną. Wciąż mnie kochała, niezmiennie. Nie potrafiłbym odnaleźć się już przy nikim innym. Dokładnie miesiąc później, Ronn oznajmiła mi, że zostanę ojcem. Szalałem z radości. Nie miałem pojęcia, czy będę miał córkę, czy syna, ale pamiętam, że tego samego dnia, razem z Oscarem nakupiliśmy masę ubrań. I dla chłopca i dla dziewczynki. Veronica nie pochwalała tego pomysłu, ale wiedziałem, że jest tak samo szczęśliwa, jak ja. Chciałem zrobić wszystko, aby jej nic nie brakowało. Musiałem zapewnić jej dobre życie. Mój lekarz terapeuta załatwił nam najlepszego ginekologa w całym Nowym Jorku. Co tydzień odwoziłem Veronicę na kontrole, to był mój obowiązek. Lekarz uważał, że wystarczy, jak będzie badał moją narzeczoną raz na miesiąc. Niestety ja miałem inne zdanie. Dokładnie musiałem wiedzieć, czy Ronnie jest zdrowa, czy dziecku nic nie jest. W końcu dowiedziałem się, że ciąża Evans, jest zagrożona. Myślałem, że cały świat runął mi na głowę. Za pieniądze, które zarobiłem w Vanity Fair, kupiłem dom na obrzeżach miasta. W najbezpieczniejszej dzielnicy, jaką udało mi się znaleźć. Veronica miała ogródek, w którym mogła wypoczywać. A jeśli nie chciałoby się jej do niego schodzić, poprosiłem, aby dobudowano nam ogromny balkon. Sypialnia również była obszerna. Veronica musiała czuć się tam swobodnie. Sypialnię dla dziecka, pozwoliłem zaprojektować jej. Ze względu na to, że dziewczyna nie chciała zrezygnować ze szkoły, postarałem się o lekcje w domu. Miałem nadzieję, że przetrwamy ten trudny okres. Że Ronnie urodzi zdrowe dziecko i oboje będziemy szczęśliwi. Lecz stało się zupełnie na odwrót. W czasie porodu, lekarz oznajmił mi, że blondynka jest zbyt słaba, aby urodzić dziecko. Nastał dla mnie koniec. Koniec czegokolwiek. Na sali porodowej, kurczowo trzymaliśmy się za dłonie. Chciałem dodać jej otuchy. Kilka godzin później, na świat przyszedł mój syn. Wtedy Ronnie przestała oddychać. Załamałem się. Co miałem teraz niby począć? Nadal byłem psycholem, który nie dawał sobie w życiu rady. Szukałem ukojenia w żyletkach, tracąc chwile spędzone z Veronicą. Parę dni później, mogłem zabrać malucha do domu. Na początku pomagała mi mama Ronnie, ale przecież ona też miała własne życie. Musiała wrócić do Denver. Oscar nie potrafił obchodzić się z dziećmi. Pomimo smutku, po stracie Veronici, był zachwycony Kevinem. Wiedziałem, że się stara. Któregoś dnia, kiedy po prostu nie wytrzymałem, bezczelnie wyrzuciłem go z domu. Tak bardzo cierpiałem, że nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Wyżywałem się na bliskich osobach, co było okrucieństwem z mojej strony. Zostałem sam. Sam na sam z Kevinem. Dokładnie 28 listopada, odbył się pogrzeb Veronici. Chciałem, aby było mało osób. Nie tolerowałem tłoku. Ale jak się okazało, wiele osób znało Evans. Każdy cierpiał. Nie wiem, czy na tyle, co ja, ale cierpiał. Na oczach wszystkich tych ludzi, musiałem wygłosić przemowę. Brzmiała ona mniej więcej tak.
- Ronnie, pewnie teraz się uśmiechasz. W końcu zawsze byłaś uśmiechnięta. Chyba to kochałem w tobie najbardziej. Tak. Uśmiech miałaś przepiękny. Zresztą, co ja mówię. Byłaś piękna w każdym calu. Przepraszam, że mażę się jak dzieciak. Kevin pozwoli mi dalej do przodu iść. Na wstępie powiem, że wciąż tęsknię. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nie wiem, czy się tutaj odnajdę. Pewnie nie, ale rozumiem, że będziesz mnie wspierać. Każdy dzień zbliża nas do siebie. Postaram się wychować Kevina na takiego człowieka, jakim ty byłaś. A byłaś wspaniała. Musisz wiedzieć, że kocham cię, Veronico Evans. Kocham, do szaleństwa – dokładnie nie pamiętam, co jeszcze mówiłem. Jedyne co kojarzę z pogrzebu, to to, że płakałem jak małe dziecko. Nie chciałem nawet pozwolić, aby umieszczono trumnę pod ziemią. Wtedy dostałem od lekarzy, którzy byli na cmentarzu, na wszelki wypadek, środki uspokajające. Kiedy dotarłem do domu, nie mogłem poradzić sobie z synem. Płakał. Cholernie płakał, a ja za nic nie mogłem go uspokoić. Wydawało mi się, że on czuje, co się dzieje. Wieczorem, zanim ponownie położyłem go do łóżeczka, obejrzeliśmy wszystkie zdjęcia Veronici, a później filmy, które nagrywałem podczas ciąży. Nasza jedyna pamiątka. Miałem jeszcze wspomnienia, których starałem się nie wymazywać z pamięci. W styczniu, chciałem oddać Kevina do adopcji. W moim domu pojawiło się mnóstwo ulotek o domach dziecka. Pragnąłem znaleźć idealny. Taki, w którym chłopiec mógłby wyjść na porządnego człowieka. Wtedy w moim życiu, ponownie zjawił się Oscar.
- Wiesz, że Veronica, nie pochwalałaby takiego zachowania, prawda? – zapytał, kołysząc blondyna na rękach. Kevin był istnym wcieleniem Ronnie. Miał piękne, kręcone blond włosy i zielone oczy. Był najpiękniejszym dzieckiem, jakie do tej pory widziałem. I co? Miałem tak po prostu przestać się nim interesować, bo nie potrafiłem go wychować? Zachowałem się jak dupek. Wiem, że Veronica chciałaby, abym wychował Kevina. I ja też tego chciałem. Pozbyłem się wszystkich informacji na temat adopcji i zacząłem najnormalniej w świecie, wychowywać chłopca. Udało nam się. Minęło już dziesięć lat. W moim życiu, nie ma żadnej kobiety i nie chcę, aby jakakolwiek się pojawiła. Wszystko wytłumaczyłem jasno i wyraźnie Kevinowi. Zrozumiał. Przyjął do świadomości, że nie będzie miał już nigdy mamy. Był jeszcze młodym chłopcem, ale bardzo mądrym. I tak jak Veronica, interesował się projektowaniem. Zafascynował się zdjęciami. W przyszłości chciał zostać fotografem. Co niedzielę odwiedzamy grób, mojej pięknej narzeczonej, na którym widnieje napis :
Veronica Evans
ur. 12.02.1992r.
zm. 22.11.2012r.

Taki sam napis istnieje na moim ramieniu. Na nadgarstku mam tatuaż, z imieniem mojej ukochanej. Tak kończę tą historię. Mimo wszystko, nadal cierpię i cholernie tęsknię. Ale to już nic nie zmienia. Ronnie nie żyje. Czas się z tym pogodzić. Mam syna, który będzie mi o niej przypominał. O mojej pierwszej i ostatniej największej miłości…

_________

Kończę to opowiadanie. Dziękuję wam za wszystkie miłe komentarze, ale niestety. Co tu ukrywać. Czytelników jest mało, nie ma sensu pisać dalej. Zapraszam was na moje pozostałe blogi. I jeszcze raz dziękuję :*

http://dreamed-of-paradise.blogspot.com/

wtorek, 28 sierpnia 2012

Ogłoszenie

Cześć kochani :*
Mam nadzieję, że nie jesteście zbytnio rozczarowani ostatnim rozdziałem, chociaż ja jestem. I to bardzo. Zawiodłam sama siebie. No ale nic. Mam nadzieję, że ósemka będzie dużo, dużo ciekawsza, ale potrzebuję pomysłu. Dlatego musicie dać mi troszkę czasu. Ale piszę tutaj, żeby zaprosić wszystkich, na mojego nowego bloga : http://dreamed-of-paradise.blogspot.com/. Mam nadzieję, że każdemu przypadnie do gustu i zostawi po sobie jakiś miły komentarz ze szczerą opinią. Z góry dziękuję : )

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Siedem


/ Veronica /

Kiedy dotarliśmy do miejsca zamieszkania Justina, byłam zdziwiona. Chłopak nie mieszkał w byle jakim domku z ogródkiem. Była to ogromna willa na obrzeżach Nowego Jorku, z potężnym ogrodem, o jakim niektórzy z mojego otoczenia, mogli tylko marzyć.
- Wiem, co myślisz. Że jestem rozpieszczonym dzieciakiem, z bogatego domu. Ale tak nie jest, Ronnie – szepnął Justin, obejmując mnie dla pewności ramieniem. Uśmiechnęłam się blado, ostrożnie przełykając ślinę. Kilka sekund później, gdy Justin parzył nam herbatę, a ja rozglądałam się po jego domu, niechcący natknęłam się na ojca szatyna. Zamarłam. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek go poznam, a tym bardziej w okolicznościach, w których nie byłam dosłownie do tego przystosowana. Mężczyzna w podeszłym wieku uśmiechnął się do mnie i dopiero teraz, zauważyłam uderzające podobieństwo. Justin był niemalże jak jego ojciec. Gdy dotarło do mnie, że stoję twarzą w twarz z ojcem chłopaka, zdołałam jedynie wydukać „dzień dobry”.
- Witaj. Na pewno jesteś koleżanką Justina. Ale może mogłabyś powiedzieć mi, jak masz na imię? – zaczął dosyć pewnie pan Bieber, co kompletnie zbiło mnie z tropu. Z opowiadań Justina, wynikało, że on nie jest zbyt przyjemną i dosyć nudną osobą. Nie znałam go, więc nie mogłam stwierdzić, jaki jest.
- Jestem Veronica – wymruczałam nieśmiało, splatając obie swoje dłonie. Gdy John, bo tak nazywał się tata Justina, ponownie się do mnie uśmiechnął, moja niepewność trochę się ulotniła. Jednak nadal byłam spięta i to najbardziej mnie przerażało. Nigdy nie sądziłam, że poznam Johna, że będę rozmawiać z nim, w dodatku sam na sam. Denerwowało mnie jeszcze bardziej, gdy zauważyłam, jak mężczyzna mierzy mnie od stóp do głów. Przez chwilę czułam się tak, jakbym była naga. Zupełnie. Kiedy John dotknął swoimi wielkimi rękoma moich ramion i zaczął je masować, doszłam do wniosku, że jest zboczeńcem. Nie potrafiłam się poruszyć. Moje nogi były jak z waty, jak gdyby ktoś przykuł je do podłogi. Przerażenie, które rosło we mnie z minuty na minutę, było coraz gorsze, a ja w głębi duszy zaczynałam panikować. Z opresji wyrwał mnie głos szatyna. Teraz, gdy wiedziałam, że jest obok, odskoczyłam od jego ojca, potykając się jednocześnie o schodek. Przed upadkiem, uratował mnie Justin, chwytając pod ramiona, a następnie stawiając do pionu.
- Fajnie, że poznałeś Ronnie. A teraz jak możesz, idź już sobie – powiedział chłodno Justin, w kierunku mężczyzny. Przez dłuższą chwilę, oboje mierzyli się wzrokiem, a następnie John odszedł, w nieznanym mi kierunku. W końcu Justin chwycił moją dłoń i delikatnie pociągnął schodami w górę. Westchnęłam bezgłośnie, zastanawiając się, dlaczego oni obaj się tak nienawidzą. Rozumiałam, że Justin nie mógł liczyć na pomoc ze strony ojca, ale to jeszcze niczego nie przekreślało. Gdyby chociaż chwilę ze sobą porozmawiali, gdyby Justin, pozwolił mu do siebie dotrzeć. Oni woleli rozwiązać to chamstwem. Bolało mnie, że szatyn nie jest w swoim domu szczęśliwy. Kiedy dotarliśmy do kuchni, zauważyłam, że nadal nad czymś intensywnie myśli. Pytanie, które mi się nasunęło, to nad czym? Nie chciałam mu przeszkodzić, a po drugie uwielbiałam wpatrywać się w niego, gdy myślał. W śmieszny sposób, palcem na początku drapał się po nosie, a później unosił jego czubek nieco ku górze. Teraz, najwyraźniej miał problem, o którym nie chciał rozmawiać, a sam nie potrafił dać sobie rady. Strasznie irytowało mnie to w zachowaniu Biebera. Właśnie dlatego trafił na terapię. Od kilku dni zauważałam u Justina wady, ale więcej miał zalet. Uwielbiałam, gdy upijał gorącą herbatę, a po chwili dziwił się, że sparzył język. Nie wiedziałam o nim jeszcze wielu rzeczy, ale szatyn potrafił mnie zadziwiać. Z dnia na dzień, coraz bardziej.
– Veronica, co on ci powiedział? Widziałem, że dotykał cię swoimi obrzydliwymi łapskami, jeśli chcesz, możesz się później umyć. A najlepiej zostań u mnie na noc. Przynajmniej będę wiedział, że jesteś bezpieczna.
Czując, jak chłopak siada bliżej mnie, a później odgarnia grzywkę, która opadła na moje oczy, uśmiechnęłam się nieśmiało i oparłam głowę o jego ramię. Co by było gdyby Justin się we mnie zakochał? I gdybyśmy byli parą? Czy to coś by zmieniło? Jak długo by trwało nasze szczęście? Westchnęłam głośno i ciężko. W tej chwili potrzebowałam tylko tego, aby mnie do siebie przytulił. Byłabym spełniona…
- Nic takiego. Po prostu się ze mną przywitał. Justin, mogę cię o coś poprosić? – zapytałam nieśmiało, zerkając w oczy szatyna. Gdy on kiwnął głową, uśmiechnęłam się i dodałam – Pocałujesz mnie?
Widząc uśmiech, który przed chwilą pojawił się na twarzy chłopaka, zrozumiałam, że on czekał na to samo, co ja. Czując usta Justina, na swoich, zadrżałam. Szatyn na moment się ode mnie odsunął i bardzo delikatnie, pogłaskał mój policzek, jakby się bał, że może mnie skrzywdzić. Uśmiechnęłam się, mrugając raz po raz powiekami. Właśnie teraz, w tej chwili, zrozumiałam, że zakochuję się w Justinie. I to nie było nic zwyczajnego. Bo każdy kiedyś się zakocha. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Jednak nie miałam pewności, co czuje Bieber. Czy on odwzajemniał moje uczucia? A co, jeżeli bym powiedziała, że go kocham, a on powiedziałby mi tylko, że to przelotna znajomość. Chociaż wiedziałam, że Justin nie jest taki, bałam się jego reakcji na cokolwiek. On był strasznie wrażliwy i w tej chwili, wszystko spoczywało na moich barkach. Nie mogłam nikogo zawieść i pomóc Justinowi wyjść z problemów. Moim celem było jedno. Dążyłam do tego, aby chłopak już nigdy w życiu, nie zechciał spojrzeć na żyletkę. Tak, to było teraz najważniejsze.
- Justin, zaraz musimy wychodzić. Oscar i Danny na pewno już czekają w centrum – mruknęłam, odsuwając delikatnie kubek po herbacie. Szatyn kiwnął głową, wstał od stołu, chwycił moją dłoń, a następnie oboje wyszliśmy przez ogromne, frontowe drzwi. Całą drogę do galerii, najzwyczajniej w świecie się wygłupialiśmy. Było fantastycznie. Justin raz po raz brał mnie na ręce, kręcąc się w kółko, nosił mnie na barana i całował bez opamiętania. Takiego właśnie Justina polubiłam, być może nawet pokochałam. (…) Następnego dnia, zaraz po pracy, pod wydawnictwem miał czekać na mnie Justin. Zdecydował, że zrobi mi niespodziankę. Pomimo tego, że nienawidzę niespodzianek. Zazwyczaj wyobrażam sobie różne scenerie, co ktoś może zaplanować. A na samym końcu, gdy dowiaduję się o co chodzi, jestem rozczarowana. Lecz tym razem było inaczej. Jak się okazało, szatyn chciał pokazać mi Nowy Jork. Na początku, zabrał mnie do Midtown, gdzie bawiłam się absolutnie fantastycznie. Oboje zwiedziliśmy Museum of Modern Art. Dzięki temu mogłam zebrać wiele materiałów, do nowego numeru Harper’s Bazaar. Od lat nie pojawiło się w czasopiśmie nic związanego z taką tematyką, a byłam pewna, że redaktor będzie tym zainteresowana. Wielokrotnie słyszałam, jak prosi fotografów, aby wybrali się do jakiegokolwiek muzeum i znaleźli kilka interesujących prac. Jakieś dwie godziny później, znaleźliśmy się na Wyspie Wolności, u ujścia rzeki Hudson. Po raz pierwszy na żywo widziałam Statuę Wolności. Czułam się jak w bajce. Nigdy nie spodziewałabym się, że ktoś może zrobić mi tak wspaniałą niespodziankę. Byłam niezmiernie wdzięczna Justinowi za wszystko, co dla mnie zrobił. Po obejrzeniu Central Parku, w którym było nieziemsko, znaleźliśmy się na Times Square. Tam, po krótkiej kolacji, w jednej z najdroższych nowojorskich restauracji, chłopak pokazał mi kilka interesujących miejsc. Oboje zrobiliśmy masę zdjęć do mojego nowego artykułu w HB, a około godziny 22, kiedy zaczęło się ściemniać, Bieber zabrał mnie na Most Brookliński. Sądziłam, że to wszystko, co dzisiaj widziałam, było naprawdę wspaniałe. Lepiej nie mogłam wyobrazić sobie tego dnia.  Właśnie w momencie, gdy obserwowałam pięknie oświetlone budynki, Justin ujął moje dłonie w swoje, a następnie mnie pocałował. Nie było to taki zwykły pocałunek, którego doświadczaliśmy dotychczas. Jego usta raz za razem muskały moje, a język chłopaka coraz śmielej wciskał się, pomiędzy moje wargi. Czułam się rozkosznie. Miałam tylko nadzieję, że nie jest to sen, a ja zaraz się nie obudzę. Dopiero około godziny 24, byłam w hotelu, w swoim łóżku, gdzie jeszcze przez najbliższe godziny, wspominałam nasz pocałunek.

Dzisiejszego dnia, w Harper’s Bazaar nie działo się nic nadzwyczajnego. Szefowa pochwaliła moje zdjęcia i artykuły, powiedziała, żebym pracowała tak dalej i w zasadzie, nic ciekawego się więcej nie wydarzyło. Od samego rana, strasznie się denerwowałam, lecz nie miałam zupełnie pojęcia czym. Uważałam, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zaraz po pracy, miałam udać się do hotelu, lecz wczoraj przypadkiem zabrałam telefon Justina, który dzisiaj powinnam mu zwrócić. Szatyn miał dzisiaj skończyć szybciej ode mnie, więc o piętnastej, byłam już pod jego domem. Niestety nikt mi nie otwierał, lecz gdy zauważyłam, że drzwi są otwarte, postanowiłam wejść. W całym mieszkaniu było ciemno, poza niewielkim pokojem, do którego przedwczoraj Justin mnie nie zaprowadziłam. Z każdym kolejnym, cichym stąpnięciem, bałam się coraz bardziej. Cholernie się niepokoiłam. Bez zastanowienia wparowałam do pomieszczenia, w którym jak się później okazało, był Justin.
- Cholera, co ty robisz? – wykrzyknęłam, podbiegając do chłopaka. Wokół niego była ogromna plama krwi, a on spokojnie, jak gdyby nigdy nic, owijał ręce bandażem. Na drewnianym stoliku, leżała zakrwawiona żyletka. Na moje oko, nie wyglądała na nową. Ponownie spojrzałam na szatyna, który właśnie zaprzestał chowanie ran, pod opatrunkiem. Szybko go zdjął i pokazał mi świeże skaleczenia. Jak mi się wydawało, był z siebie dumny. Później wskazał na drugą rękę, gdzie przy samym zgięciu, pojawiła się niewielka litera „V”. „V” jak Veronica… - Justin, dlaczego znowu zaczynasz? Pamiętasz, coś mi obiecałeś…
- Ronnie, ja cię tak strasznie przepraszam. Ale ja dłużej tak nie pociągnę. Znowu posprzeczałem się z ojcem, a na dodatek kocham cię, Veronica. Nie potrafię sobie z tym poradzić, a wiedziałem, że gdybym ci o tym powiedział, odwróciłabyś się ode mnie – wyszeptał cicho, przymykając powieki. Jeżeli wcześniej bym o tym wiedziała, na pewno nie trzeba by było oglądać tak drastycznych i nieprzyjemnych widoków. Westchnęłam cicho i pogłaskałam Justina po policzku.
- Ja też cię kocham – odszepnęłam, wyciągając z szuflady świeży bandaż i wodę utlenioną. Na łóżku leżała paczka chusteczek, którą postanowiłam wykorzystać. Skropiłam kawałek papieru i dokładnie przemyłam każde cięcie. W chwili, gdy chciałam założyć Justinowi nowy bandaż, on mnie zatrzymał i zapytał.
- Co?
- Kocham cię – odparłam, próbując ponownie zająć się jego rękoma, lecz znowu mi na to nie pozwolił, prosząc, abym powtórzyła to, co powiedziałam przed chwilą. Ostrożnie odłożyłam opaskę na łóżko, ujęłam w dłonie twarz Justina i mruknęłam – Kocham cię, Justin.
Kąciki ust szatyna, powędrowały ku górze. Wiedziałam, że sprawiłam mu tymi słowami ogromną przyjemność. Naprawdę go kochałam i nie mogłam nic na to poradzić. Pomimo bólu, który Justin zadawał i sobie i mnie, szanowałam jego zachowanie i nie mogłam zmienić swoich uczuć. On był cudownym mężczyzną. Gdyby jeszcze tylko skończył się ciąć, byłby ideałem. W moich oczach, już nim był. Ale tak bardzo pragnęłam, chociaż trochę go uszczęśliwić. Chciałam, aby przestał się okaleczać, ponieważ to do niczego nie prowadzi. Kilka minut później, założyłam na jego ręce opatrunek, a następnie w kuchni zaparzyłam dwie herbaty i zaniosłam je do salonu, w którym czekał na mnie Justin. Uśmiechnęłam się blado, zajmując miejsce obok niego.
- Pójdziemy dziś na terapię i opowiesz  o wszystkim, dobrze? Pokażesz lekarzowi rany, tak? – zapytałam cicho, głaszcząc swoją dłonią, dłoń Justina. Czułam się z nim w tej chwili, jak z pięcioletnim dzieckiem, któremu wszystko trzeba dokładnie wyjaśnić, a nie dorosłym facetem. Westchnęłam bezgłośnie, starając się chociaż trochę zrozumieć problem chłopaka. Jeśli miałby za każdym razem, zadawać sobie ból, bo czegoś bał się w danej chwili, mógłby skrzywdzić się raz, a porządnie i trafić dzięki temu do szpitala. O gorszych sprawach, wolałam nie myśleć. Postanowiłam, że tuż po powrocie do domu, poszukam jakiejś dobrej kliniki, w której Justin miałby opiekę. Wiedziałam, że musielibyśmy się na ten czas rozstać i byłoby mi ciężko, jednak byłam zmuszona pokazać Justinowi, że ma we mnie podporę. Nie mogłam go zawieść, nawet bym nie potrafiła.
- Tak, Ronnie. Ale obiecaj, że będziesz cały czas ze mną. Będziesz mnie wspierać, prawda? – kiedy kiwnęłam głową, wydawało mi się, że szatyn odetchnął. Muszę przyznać, że sprawiło mi to radość. Teraz byłam pewna, że Justinowi zależało na mojej obecności. Po chwili chłopak ujął moją dłoń i szepnął – Kocham cię, Vero.
- Ja ciebie też kocham, Justin – odszepnęłam, opierając głowę o jego ramię. Czułam się cudownie. Pomimo tego, co niedawno zastałam w tym domu, przy Justinie wszystkie moje zmartwienia mijały i nie złościłam się na niego, że ponownie się zranił. Jedyne co, to bardzo się bałam, że w pewnym momencie go stracę na zawsze.

Bez ciebie życie nie smakuje tak samo. Bez ciebie życie nie smakuje mi wcale…

 _____


Postanowiłam, że nie zawieszę tego bloga, tylko twylt. Mam nadzieję, że rozdział przypadnie wam do gustu, bo mnie osobiście, jakoś się nie podoba. Dziękuję za każdy miły komentarz pod poprzednim rozdziałem, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Ósemka powinna pojawić się pojutrze, jeżeli szczęście dopisze, a jeśli nie, to jakoś w najbliższym czasie. A teraz zabieram się za czytanie i komentowanie waszych blogów. Do następnego :*

niedziela, 26 sierpnia 2012

Sześć


/ Veronica /

Po skończonej pracy w wydawnictwie, gdzie poznałam kilka bardzo miłych i nadzwyczaj inteligentnych dziewcząt, wybiegłam przed budynek, gdzie miał czekać na mnie Justin. Uśmiechając się szeroko, podeszłam do szatyna i ucałowałam jego policzek, na powitanie.
- Cześć, Ronnie. Jak ci minął dzień? – zapytał Justin, chwytając obie moje dłonie. Przez chwilę poczułam, jak uginają się pode mną nogi, a mój wczorajszy dzień, od momentu pocałunku, przeleciał mi przed oczami. W tej chwili zrozumiałam, że oddałabym wszystko, aby znowu poczuć wargi Justina na swoich. Lecz tym razem, nie miałam w sobie tyle odwagi i siły, żeby skosztować jego ust. Westchnęłam cicho, uśmiechając się subtelnie w kierunku szatyna.
- Nawet dobrze. Dużo pracy, ale mili ludzie. Nie mam co narzekać. A tobie? – spojrzałam niepewnie w oczy chłopaka, a po chwili dokładnie lustrowałam jego twarz. Przez dłuższy moment, wydawało mi się nawet, że Justin to zauważył, ponieważ nic nie mówił, jednak skarciłam się za takie głupie pomysły, wyczekując jego odpowiedzi. Lecz ta nie nadchodziła. Szatyn wypuścił moje dłonie ze swoich, objął mnie ramieniem i ruszył przed siebie. Dokładnie nie wiedziałam dokąd mnie prowadzi, ale w tej chwili, to nie było ważne. Bałam się, że coś mogło się wydarzyć, a przez to, że nie pracowałam już w Vanity Fair, o niczym nie wiedziałam – Justin, czy coś się stało?
- Nie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku – odparł cicho chłopak, nawet na mnie nie zerkając. Po jego słowach, uznałam, że naprawdę coś musiało się stać, a on nie chce mi nic powiedzieć. Nie miałam pojęcia o co może chodzić, ale na pewno była to dla Justina trudna sprawa. Być może nie powinnam drążyć dalej tego tematu, jednak ciekawość zwyciężyła.
- Powiedz mi, o co chodzi – mruknęłam, zsuwając delikatnie rękę szatyna ze swojego ramiona. Lecz on był nieugięty, nadal uważał, że wszystko jest dobrze – Skoro tak ma wyglądać nasz dzisiejszy wieczór, to ja wracam do hotelu. Cześć.
Kiedy odwróciłam się tyłem do chłopaka, zamierzając odejść, on chwycił moją dłoń i przyciągnął do siebie. Westchnęłam cicho, spoglądając smutno w jego czekoladowe oczy. Bieber ujął moją twarz w swoje dłonie i po chwili zaczął mówić.
- Veronica, bo ja boję się, że przez tę zmianę pracy, mogę cię stracić. Że znajdziesz tam kogoś innego, albo że zabraknie ci dla mnie czasu. Cholernie się tego boję, Ronn – wyszeptał, błądząc kciukiem po moich wargach. Nagle w dłoniach, doznałam uczucia mrowienia i zaczęło mi „skręcać” żołądek. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, stanęłam na trampkach Justina i ucałowałam kilkakrotnie jego wargi. Szatyn przygarnął mnie do siebie, jednocześnie wtulając swoją twarz w zagłębienie pomiędzy moją szyją, a ramieniem.
- Czy muszę mówić coś jeszcze, czy tyle wystarczy? – zapytałam cicho, oplatając kark chłopaka, swoimi rękoma. Przez dłuższą chwilę, staliśmy jeszcze w ciszy. Parę sekund później, Justin odsunął mnie kawałek od siebie i uśmiechnął się szeroko, ukazując przy tym szereg idealnie równych, białych zębów. Nigdy nie spotkałam osoby,  która byłaby równie uroczym, miłym i radosnym człowiekiem. Wiem, że wiele dziewcząt podkochiwało się w nim. Kiedy jeszcze pracowałam w Vanity Fair, nie dało się tego nie zauważyć – Więc dokąd mnie zabierasz?
- W zasadzie chciałem, abyśmy poszli do jakiejś restauracji. Ale nie wiem, czy jesteś głodna. Więc jak? – zapytał szatyn, splatając lekko nasze dłonie. Dopiero teraz zauważyłam, że doskonale się ze sobą układają, tworząc niewielki, dosyć nierówny koszyczek, splątany nieumiejętnie. Westchnęłam cicho, wsuwając się pod ramię Justina. Był on na tyle ode mnie wyższy, że spokojnie mogłam zmieścić mu się pod rękoma, co czasami było dla mnie nieco uporczywe. Dopiero po kilku, a może kilkunastu sekundach, przypomniałam sobie, że Bieber zadał mi pytanie.
- Nie, nie jestem. Ale jeżeli ty jesteś, mnie nie przeszkadza i możemy pójść coś zjeść – odparłam, uśmiechając się delikatnie w kierunku Justina. Kiedy chłopak pokręcił głową, nasunęło mi się kolejne pytanie – Więc co będziemy robić?
Szatyn ponownie mi nie odpowiedział, tylko przez ogromną metalową bramę, otoczoną żywopłotem, wprowadził nas do pełnego ludzi i rozbieganych dzieci, parku. Nigdy nie zwiedzałam Nowego Jorku, a tym bardziej, nie byłam w tych częściach miasta, dlatego to miejsce, wywarło na mnie duże wrażenie. Nikt nie zwracał na nikogo uwagi. Wydawało mi się, że toczy się tutaj zupełnie inne życie. Że to nie jest część Nowego Jorku. Kiedy razem z Justinem, usiedliśmy na drewnianej ławce, pod ogromnym dębem, a on podciągnął rękawy swojej koszuli w czarno-białą kratkę, doznałam szoku. Na jego rękach, dało się zauważyć bladoróżowe, gdzieniegdzie czerwonawe i krwistoczerwone blizny. Wielokrotnie spotkałam się z takimi, gdy byłam jeszcze w liceum, a tam, jedna z moich przyjaciółek, dosyć często się cięła. Nigdy nie pomyślałam, że szatyn byłby do tego zdolny.  Nie potrafiłam wyobrazić sobie jego i żyletki. Były to dla mnie całkowicie inne światy. Sądziłam, że on ma wszystko, czego potrzebuje, ale najwyraźniej się myliłam.
- Justin – zaczęłam cicho, dotykając palcem jego przedramienia. Chłopak musiał zauważyć moje zmieszanie, więc szybko odparł.
- To nie tak, jak myślisz, Ronnie. Nie tnę się. Jako dziecko, miałem wypadek – odparł, zsuwając rękawy swojej koszuli, aż po same nadgarstki. Zdziwiło mnie, jego zdenerwowanie. Ale nie chciałam zawracać sobie tym głowy. Może podczas tego wypadku, wydarzyło się coś poważnego. Coś, o czym Justin nie chciał rozmawiać, a ja, jako osoba mu dosyć bliska, nie powinnam się w to mieszać. Jeśli nadarzy się taka okazja, podczas której on będzie chciał mi wszystko wyjaśnić, będę szczęśliwa, a teraz postanowiłam dać sobie z tym na spokój. Wyciągnęłam z torebki okulary przeciwsłoneczne, wsuwając je na nos, po czym oparłam się plecami o niewygodne oparcie ławki. Wiedziałam, że to, co przed sekundą zobaczyłam na rękach chłopaka, trochę między nami pozmienia. Bo mimo wszystko, Justin nadal wydawał się być rozdrażniony. Miałam nadzieję, że spędzimy ten dzień wspólnie, że obojgu nam, sprawi on przyjemność. Ale było odwrotnie. Co prawda spędzaliśmy go razem, ale każde z nas, myślami było gdzie indziej. Ja mimo wszystko martwiłam się o ślady po „wypadku” na jego rękach. O czym myślał Bieber, nie miałam pojęcia. Posiedzieliśmy jeszcze dłuższy czas w ciszy, a kiedy spojrzałam na zapięty zegarek na mojej prawej ręce, dochodziła dziewiętnasta. Wstałam z ławki i oznajmiłam Justinowi, że muszę już wracać. On jedynie kiwnął głową i uśmiechnął się słabo. Odwróciłam się tyłem, ruszając w kierunku wyjścia. Kiedy jeszcze przechodziłam przez bramę, tę, która wróżyła mi wspaniale spędzony dzień, miałam nadzieję, że Justin za mną pobiegnie. Lecz nic takiego się nie wydarzyło. Samotnie wracałam przez całkiem cichy, dzisiejszego słonecznego wieczoru,  Nowy Jork. Po tej całej rozmowie, czułam się rozczarowana i kompletnie osamotniona. Skoro razem z Justinem, rozpoczęliśmy tak jakby nowy rozdział w naszym życiu, powinniśmy sobie ufać, mówić o wszystkim, aby lepiej się poznać. Niestety, być może zbyt dużo się naczytałam, albo po prostu moja wyobraźnia była bardzo pobudzona bliznami, które do tej pory, tkwiły mi w pamięci, ale miałam pewność, że tak się nie stanie. Byłam pewna, że takie blizny, w kilkunastu miejscach, na pewno nie są po wypadku. Skoro miał go w dzieciństwie, musiałyby już wyblaknąć. A niektóre z nich owszem, były niemalże niewidoczne, jednak kilkanaście blizn, w odcieniu intensywnej czerwieni, mówiły same za siebie. Linie, które kilkanaście minut wcześniej zauważyłam na rękach szatyna, były bardzo proste, jakby ktoś robił je z nadzwyczajną dokładnością. Gdy dotarłam do hotelu, zastałam tam Nathana, ale był tak zainteresowany rozmową przez telefon, że mnie nie zauważył. Może to i dobrze, pomyślałam, wchodząc do swojego pokoju, który tak naprawdę mnie przeraził. Nie mam pojęcia dlaczego, ponieważ jego barwy, były ciepłe i stonowane, lecz pościel… Czerwona pościel, ponownie przywołała w mojej wyobraźni obraz blizn. Westchnęłam bezgłośnie, odłożyłam do szafy torebkę, a z niedużej, drewnianej półki, zabrałam czyste ubrania i bieliznę. Po długiej, gorącej kąpieli, kiedy wsuwałam na swoje ciało sweter, czarną krótką spódniczkę i baletki w drobne kwiaty, moje myśli znowu uciekły do Justina. Rozumiałam, że przez najbliższy czas, dopóki się nie dowiem prawdy, ta sprawa nie da mi spokoju. Włożyłam do uszu perłowe kolczyki, wyjęłam z szafy niewielką, kremową torebkę, z czarnym sercem po środku i wyszłam ponownie z hotelu. Nie mogłam w nim zostać i to było pewne. Dokąd chciałam iść? Nie wiem. Nie chciałam zawracać głowy Oscarowi, ani Danny’emu. Wystarczająco dużo poświęcali mi uwagi. Kolejną osobą, był Nathan. Lecz od wczorajszej bójki z Justinem, nie odzywał się do mnie. Tak naprawdę, byłam tu sama. I świetnie o tym wiedziałam. Potrzebowałam osoby, z którą mogłabym porozmawiać, która znałaby Justina i jedyną taką był Oscar. W pewnej chwili chciałam się z nim spotkać, lecz później odpędziłam od siebie te myśli i weszłam do sklepu. W moim mniemaniu, był wielki, niczym centrum handlowe, w którym byłam ostatnio z Oscarem, Justinem i Dannym. Przechodząc pomiędzy półkami z nabiałem, zauważyłam moich przyjaciół. Oscar i Danny wyraźnie nad czymś myśleli, a Justin nadal był cholernie rozkojarzony. Czym prędzej szybko pomknęłam dalej i gdyby nie głos Oscara, który mnie zatrzymał, szłabym dalej. Po chwili blondyn stał przy mnie, obejmując czule ramieniem.
- Cześć Ronnie. Co tu robisz? Szkoda, że nie powiedziałaś, że będziesz w Syms, wtedy przyszlibyśmy tu razem – mruknął Oscar, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. Odwzajemniłam ten gest.
- Przyszłam na drobne zakupy. Chciałam się z tobą spotkać, ale potem doszłam do wniosku, że nie mogę wam się non stop narzucać. Po drugie chciałam pobyć trochę sama – odparłam, a kiedy zauważyłam, że Justin i Danny podchodzą na niezbyt bezpieczną odległość, ucałowałam policzek blondyna i ruszyłam dalej. Zatrzymałam się dopiero przy sokach i wtedy dotarło do mnie, że przez całą moją drogę, towarzyszy mi Justin.
- Veronica, możemy porozmawiać? – zapytał, dotykając niepewnie mojego ramienia. Westchnęłam, przewracając teatralnie oczyma i kiwnęłam głową – Tak. Tnę się. To znaczy, odkąd cię poznałem, już nie.
Wiedziałam. Jednak słysząc te kilka słów z jego ust, poczułam się gorzej. Otworzyłam usta, jednak zaraz po tym szybko je zamknęłam. Najzwyczajniej w świecie mnie zatkało. Nie miałam pojęcia, co mu odpowiedzieć. Odłożyłam z powrotem na półkę sok, który trzymałam w rękach i przytuliłam szatyna. Nigdy nie byłam jeszcze w takiej sytuacji, poza tą, kiedy moja przyjaciółka się cięła, ale jej rodzice zamknęli ją w psychiatryku, a gdy stamtąd wyszła, znowu była normalna. Justin potrzebował pomocy. I to szybko. Skoro znał mnie od dwóch tygodni, może trochę więcej, to dotychczas się ciął. W końcu zebrałam się na odwagę i zapytałam.
- Dlaczego to robisz? – chłopak wypuścił mnie ze swoich objęć i oparł ręce na wózku. Wiedziałam, że potrzebuje trochę czasu, aby znaleźć jakiekolwiek, choćby najmniejsze wyjaśnienie. Przyglądałam się jemu, temu Justinowi, którego nie znałam. Chociaż wydawało mi się, że jesteśmy dla siebie stworzeni, że on jest uroczą i wesołą osobą, myliłam się. Może i był uroczy i wesoły, ale był nad wyraz wrażliwy i delikatny.
- Nie wiem. Odkąd odeszła od nas mama, chciałem zwrócić na siebie uwagę ojca. Bo on ciągle był zapracowany. Nigdy się mną nie interesował. Potem poznałem Victorię. Sądziłem, że jest normalna, na początku mi pomagała, ale później… Później zrozumiałem, że ja wcale jej nie potrzebuję, że ona jest zbyt rozpieszczona. Oscar i Danny też mi pomagali. To mi dużo dało. A wtedy w wydawnictwie, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, doszedłem do wniosku, że jeżeli chcę cokolwiek osiągnąć, muszę przestać. Na początku było mi ciężko. Pozbyłem się wszystkich żyletek, ciągnęło mnie do tego. Ale teraz Ronnie, odkąd mam ciebie, już tego nie potrzebuję – wyszeptał, a z moich oczu wypłynęło kilka drobnych łez. Justin odwrócił się w moim kierunku, otarł je kciukiem i ponownie przylgnął swoim ciałem, do mojego. Ufał mi i mogłam być tego pewna, ale rozumiałam również, że bez pomocy lekarzy się tutaj nie obejdzie.
- Justin, obiecaj mi coś. Jutro oboje weźmiemy wolny dzień i zapiszesz się na terapię. Obiecaj mi, proszę. Wiem, że nie powiesz, że nie sięgniesz już nigdy po żyletkę, bo to zbyt wiele. Pomogę ci, jeśli tylko tego chcesz – odszepnęłam, splatając nasze dłonie. Szatyn kiwnął głową i wtulił się ponownie w moje włosy. Wsunęłam ręce pod jego ramiona, delikatnie głaszcząc przy tym jego plecy. Teraz byłam już spokojniejsza. Miałam pewność, co do tego wszystkiego. Justin chciał się leczyć, a ja chociaż nie byłam w tym wszystkim obeznana, mogłam mu pomóc. Pomimo tego, że nasz wspólny wieczór, rozpoczął się fatalnie, dalszą jego część, spędziliśmy bardzo miło. Oboje na początku poszliśmy do kina, a później zdecydowaliśmy, że zjemy coś w KFC. Ponownie wróciliśmy do parku, gdzie rozmawialiśmy jeszcze dłuższą chwilę o życiu Justina – Dlaczego nie chciałeś mi powiedzieć o tym wszystkim?
- Nie pomyśl  źle, ale bałem się, że gdy powiem ci o całej tej sprawie, to odejdziesz. Teraz wiem, jaka jesteś, ale jeszcze w tym parku, naprawdę bałem się, że mnie zostawisz, a ja znowu pójdę po te cholerne żyletki i już nikt mi nie pomoże, Ronnie – odparł szatyn, głęboko wzdychając. Od tej chwili, gdy Justin zdradził mi swoją tajemnicą, czułam, że jesteśmy w pewnym sensie, jednością. On mógł liczyć na mnie, a ja na niego. I to było w tej chwili najlepsze – Kiedy miałem siedem lat, mama odeszła, bo ojciec za bardzo poświęcał się pracy. Zostawiła mnie, nie pytając nawet o zdanie. Fakt, miałem siedem lat, ale też mogłem, chociaż w najmniejszym stopniu zadecydować, gdzie chcę zamieszkać. Ona wyprowadziła się na Florydę i już nigdy się z nią nie widziałem. Jeszcze na początku, dopóki nie skończyłem dwunastu lat, ojciec okazywał zainteresowanie mną. Potem zaczął spotykać się z innymi kobietami, dał się wciągnąć w wir pracy, a ja nie miałem nikogo, poza kilkoma kolegami. Kiedyś w telewizji obejrzałem film, właśnie o dziewczynie, która się cięła. Opowiadała, że to przynosi jej ulgę. Ja też spróbowałem. I to naprawdę daje ukojenie. Cały ból uchodzi z twojego ciała. Czułem się, jakby wszystkie moje problemy wypływały razem z krwią, Ronnie. Później trafiłem do Vanity. Na początku na letni staż, potem zostałem tam, jako fotograf. Następnie w moim życiu pojawiła się Victoria, pomagała mi na początku, a gdy stała się rozpieszczoną córeczką swojego ojca, nie dawałem rady tego znieść. Przetrwałem rok pracy z nią, w Princeton było mi dobrze, nie miałem problemów. Potem był też Oscar i Danny. Oboje z początku byli zainteresowani całą sprawą, z czasem to ucichło. Ciąłem się nawet z błahostek. Kiedy ty pojawiłaś się w Vanity, po powrocie do domu, wyrzuciłem wszystkie swoje żyletki. Do tej pory nie kupiłem żadnej. Jak dzisiaj niezbyt ciekawe zaczęliśmy dzień, potem sobie poszłaś,  mało brakowało, a zrobiłbym to znowu. Opanowałem się i poszedłem do Oscara. Opowiedziałem mu o wszystkim i oni jakoś temu zapobiegli. Musiałem ci o tym powiedzieć, Vero. Widziałem, jak się męczysz, nie jesteś głupia i to oczywiste, że te wszystkie blizny – w tym momencie Justin podciągnął rękaw i mówił dalej – nie są od jakiegoś wypadku. Są zbyt proste, a przecież nawet, gdyby w samochodzie pękła szyba i wbiła się w moją rękę, nie byłoby tak idealnie. Ronnie, obiecuję ci, że jutro wezmę wolne i zapiszę się na terapię. Uważasz, że to coś mi pomoże? Uwolnię się od tego?
- Nie znam się na tych sprawach, ale myślę, że tak. Justin, jesteś silny, wokoło masz przyjaciół, możesz liczyć na pomoc. Wierzę w ciebie i w to, że ci się uda – odparłam, dotykając dłoni Justina. On uśmiechnął się w moim kierunku i ucałował moje czoło. Przez dłuższą chwilę, wpatrywaliśmy się w swoje oczy i wtedy Justin powiedział.
- Masz piękne oczy, Ronnie. Nigdy nie widziałem u nikogo tak zielonych oczu. Są cudowne – wyszeptał, nadal wpatrując się we mnie, jak w obrazek. Ostrożnie objęłam rękoma szyję szatyna, wtulając się przy tym w niego. (…) Kolejnego dnia, udałam się jak zwykle do pracy. Wchodząc do gabinetu redaktor naczelnej, miałam w głowie, wyobrażenie naszej rozmowy. Poprosiłam ją, aby dała mi dzień wolnego. Wtedy opowiedziałam jej, całą historię Justina. Zgodziła się bez żadnego ale i powiedziała, że jeśli potrzeba, mogę wziąć kilka dni urlopu. Podziękowałam jej i wróciłam do Justina, który tę sprawę, miał już za sobą. Jakąś godzinę później, oboje czekaliśmy na spotkanie z terapeutą. Poza nami, było jeszcze około dziesięciu osób, zmagających się z tym samym problemem. Na dzisiejsze spotkanie, mogłam wejść razem z Justinem. Lekarz pozwalał przychodzić nam razem, dopóki Justin nie zrozumie, że jest w stanie uporać się z tym sam. Jak się później okazało, szatyn był nowy, a każda z osób, uczęszczająca na spotkania, przyjęła go do swojego grona, bardzo ciepło. Przez całe spotkanie, które trwało od dziesiątej do dwunastej, Bieber bez przerwy trzymał mnie za rękę, jakby się bał. Od wczorajszego wieczora, aż do dziś, okazywał mi swoją słabość. Na terapii opowiedział historię, przez którą znalazł się tutaj. Później kilka osób wypowiedziało się na ten temat, lekarze zajęli się każdą osobą, wyznaczając mu poszczególne zadania. Kiedy opuściliśmy szpital, Justin uśmiechnął się szeroko i oznajmił mi, że czuł się tutaj jak dziecko w przedszkolu. Zachichotałam cicho.
- To oczywiste, że na początku tak będzie. Ale zobacz, jak wszyscy cię miło przyjęli. Jak myślisz, dasz radę przyjść na kolejne spotkanie sam? – zapytałam, wsuwając się pod ramię chłopaka.
- Nie wiem, Ronnie. Chciałbym, abyś przyszła tutaj ze mną. Wtedy czuję się pewniej – odparł, zerkając na mnie. Kiwnęłam znacząco głową i uśmiechnęłam się przyjaźnie do Justina. Dzisiejszy dzień postanowiliśmy spędzić razem. Nie musieliśmy zawracać sobie głowy, pracą. Nikim, kto w tej chwili, mógłby nam przeszkodzić. Z Oscarem i Dannym byliśmy umówieni na wieczór, na drobne zakupy. Teraz, Justin zabrał mnie do siebie, abym sama mogła zrozumieć całą jego historię, a przy okazji, zobaczyć jak mieszka. W tej chwili czułam się, jakby cały świat Justina, leżał w moich rękach. Jakbym to ja, była odpowiedzialna za to, co się wydarzy.

Maleńka dziewczynka, uwikłana w dorosłość…


 _____


Dziękuję za wszystkie miłe komentarze pod poprzednim rozdziałem. To naprawdę wiele dla mnie znaczy, a dla każdego z was to tylko chwila. Dlatego dziękuję. Po drugie chciałam powiedzieć, że najprawdopodobniej zawieszę tymczasowo bloga. Nie mam zbyt wielu pomysłów, a zależy mi na tym, aby doprowadzić je jakoś do końca. Serdecznie zapraszam na swojego drugiego bloga i nowy zwiastun.
 
  http://the-way-you-look-tonight.blog.onet.pl/