czwartek, 30 sierpnia 2012

Osiem


/ Justin /

- Dlaczego znowu to zrobiłeś? – zapytał mnie lekarz, dokładnie badając wzrokiem moją twarz. Nie byłem z tego zadowolony, ponieważ bardzo nie lubiłem, gdy ktoś tak mnie lustrował. Jedyną osobą, której na to pozwalałem, była Veronica. Ale nie jakiś obcy facet, którego widzę drugi raz w swoim życiu. Tak naprawdę nie wiedziałem, dlaczego sięgnąłem po żyletkę. Nie było jakiegoś konkretnego powodu. Oczywiście, bałem się stracić Ronnie, kłótnia z ojcem, wszystko miało swoje wady. Westchnąłem i odparłem.
- Ja nie wiem. Tak widocznie miało być – już po chwili zauważyłem, że mężczyzna nie jest zadowolony z mojej odpowiedzi. Przecież każdy z nas tutaj siedzących, miał być szczery. To był pierwszy warunek przystąpienia do terapii. Zrozumiałem, że nie jestem do końca z nimi wszystkimi uczciwy. Wkrótce Ronnie ścisnęła moją dłoń i wtedy już byłem pewien, że mam wszystko wyjaśnić – No dobra. Pokłóciłem się wczoraj z tatą o jakieś głupoty. Zawsze się kłócimy. Zwyczajnie o nic. Nie mam w nim oparcia, a ja właśnie tego potrzebuję. Chciałbym mieć ojca z prawdziwego zdarzenia. Takiego, z którym mógłbym robić wszystko. Potem bałem się wyznać Veronice, co do niej czuję. Bałem się odrzucenia.
- Justin, ale rozmowa to lek na wszystko. Jeśli z kimś nie porozmawiasz, to się nie dowiesz. Proste, prawda? – odparła Megan. Tak, teraz to dla niej było jasne. Na terapię uczęszczała jakiś rok. Ja jestem tutaj dopiero drugi raz i mimo wszystko, nadal krępuję się, rozmawiać z ludźmi o swoich odczuciach. Jeszcze dłuższą chwilę rozmawiałem z lekarzem i z innymi zebranymi w pomieszczeniu. Od czasu do czasu ktoś rzucił jakiś ciekawy temat, na który każdy miał prawo się wypowiedzieć. W zasadzie tak minęło dzisiejsze spotkanie. Wychodząc stamtąd, nawet się cieszyłem, że mogę wrócić do domu. Spędzić czas z Vero, albo Oscarem i Dannym. Mają ich przy sobie, byłem szczęśliwy.

Od tamtego wydarzenia, minął rok. Ciężki rok, który przetrwałem jedynie dzięki Veronice. Chodziłem na spotkania w szpitalu, lecz czasami zdarzały się takie dni, podczas których znowu sięgałem po żyletkę. Wtedy czułem się jeszcze gorzej. Miałem okropne wyrzuty sumienia. Wiedziałem, że Ronnie jest ciężko, że źle się z tym czuje. Podczas świąt bożonarodzeniowych doszedłem do wniosku, że kończę z tym. Do dnia dzisiejszego, nie sięgnąłem pod żyletkę. Ale na spotkania chodziłem nadal. Nie mogłem skończyć z tym od tak sobie. Jednak czas, który poświęcałem szpitalowi, spędzałem już sam. Veronica była w ciąży. Chociaż może opowiem wszystko od początku. Dwunastego lutego, w dzień urodzin Vero, zabrałem ją do rodzinnego Denver. Rozumiałem, że tęskni za rodzicami, z którym utrzymywała kontakt za pomocą telefonów, bądź Internetu. Przez zajęcia w Yale, pracę w Harper’s Bazaar, nie miała na nic czasu. Nawet ze mną widywała się rzadko. Tam, dokładniej poznałem jej mamę i tatę, a kiedy dochodziło popołudnie, postanowiłem, że pojedziemy na wycieczkę za miasto. I wtedy doszedłem do wniosku, że to już czas. Że mogę się jej oświadczyć. Veronica łkając, odpowiedziała „tak”. Tak krótkie słowo, a bardzo mnie uszczęśliwiło. Miałem pewność, że chcę zostać z nią już do końca życia. Czułem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Tak wiele przeszliśmy, a ona nadal była ze mną. Wciąż mnie kochała, niezmiennie. Nie potrafiłbym odnaleźć się już przy nikim innym. Dokładnie miesiąc później, Ronn oznajmiła mi, że zostanę ojcem. Szalałem z radości. Nie miałem pojęcia, czy będę miał córkę, czy syna, ale pamiętam, że tego samego dnia, razem z Oscarem nakupiliśmy masę ubrań. I dla chłopca i dla dziewczynki. Veronica nie pochwalała tego pomysłu, ale wiedziałem, że jest tak samo szczęśliwa, jak ja. Chciałem zrobić wszystko, aby jej nic nie brakowało. Musiałem zapewnić jej dobre życie. Mój lekarz terapeuta załatwił nam najlepszego ginekologa w całym Nowym Jorku. Co tydzień odwoziłem Veronicę na kontrole, to był mój obowiązek. Lekarz uważał, że wystarczy, jak będzie badał moją narzeczoną raz na miesiąc. Niestety ja miałem inne zdanie. Dokładnie musiałem wiedzieć, czy Ronnie jest zdrowa, czy dziecku nic nie jest. W końcu dowiedziałem się, że ciąża Evans, jest zagrożona. Myślałem, że cały świat runął mi na głowę. Za pieniądze, które zarobiłem w Vanity Fair, kupiłem dom na obrzeżach miasta. W najbezpieczniejszej dzielnicy, jaką udało mi się znaleźć. Veronica miała ogródek, w którym mogła wypoczywać. A jeśli nie chciałoby się jej do niego schodzić, poprosiłem, aby dobudowano nam ogromny balkon. Sypialnia również była obszerna. Veronica musiała czuć się tam swobodnie. Sypialnię dla dziecka, pozwoliłem zaprojektować jej. Ze względu na to, że dziewczyna nie chciała zrezygnować ze szkoły, postarałem się o lekcje w domu. Miałem nadzieję, że przetrwamy ten trudny okres. Że Ronnie urodzi zdrowe dziecko i oboje będziemy szczęśliwi. Lecz stało się zupełnie na odwrót. W czasie porodu, lekarz oznajmił mi, że blondynka jest zbyt słaba, aby urodzić dziecko. Nastał dla mnie koniec. Koniec czegokolwiek. Na sali porodowej, kurczowo trzymaliśmy się za dłonie. Chciałem dodać jej otuchy. Kilka godzin później, na świat przyszedł mój syn. Wtedy Ronnie przestała oddychać. Załamałem się. Co miałem teraz niby począć? Nadal byłem psycholem, który nie dawał sobie w życiu rady. Szukałem ukojenia w żyletkach, tracąc chwile spędzone z Veronicą. Parę dni później, mogłem zabrać malucha do domu. Na początku pomagała mi mama Ronnie, ale przecież ona też miała własne życie. Musiała wrócić do Denver. Oscar nie potrafił obchodzić się z dziećmi. Pomimo smutku, po stracie Veronici, był zachwycony Kevinem. Wiedziałem, że się stara. Któregoś dnia, kiedy po prostu nie wytrzymałem, bezczelnie wyrzuciłem go z domu. Tak bardzo cierpiałem, że nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Wyżywałem się na bliskich osobach, co było okrucieństwem z mojej strony. Zostałem sam. Sam na sam z Kevinem. Dokładnie 28 listopada, odbył się pogrzeb Veronici. Chciałem, aby było mało osób. Nie tolerowałem tłoku. Ale jak się okazało, wiele osób znało Evans. Każdy cierpiał. Nie wiem, czy na tyle, co ja, ale cierpiał. Na oczach wszystkich tych ludzi, musiałem wygłosić przemowę. Brzmiała ona mniej więcej tak.
- Ronnie, pewnie teraz się uśmiechasz. W końcu zawsze byłaś uśmiechnięta. Chyba to kochałem w tobie najbardziej. Tak. Uśmiech miałaś przepiękny. Zresztą, co ja mówię. Byłaś piękna w każdym calu. Przepraszam, że mażę się jak dzieciak. Kevin pozwoli mi dalej do przodu iść. Na wstępie powiem, że wciąż tęsknię. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nie wiem, czy się tutaj odnajdę. Pewnie nie, ale rozumiem, że będziesz mnie wspierać. Każdy dzień zbliża nas do siebie. Postaram się wychować Kevina na takiego człowieka, jakim ty byłaś. A byłaś wspaniała. Musisz wiedzieć, że kocham cię, Veronico Evans. Kocham, do szaleństwa – dokładnie nie pamiętam, co jeszcze mówiłem. Jedyne co kojarzę z pogrzebu, to to, że płakałem jak małe dziecko. Nie chciałem nawet pozwolić, aby umieszczono trumnę pod ziemią. Wtedy dostałem od lekarzy, którzy byli na cmentarzu, na wszelki wypadek, środki uspokajające. Kiedy dotarłem do domu, nie mogłem poradzić sobie z synem. Płakał. Cholernie płakał, a ja za nic nie mogłem go uspokoić. Wydawało mi się, że on czuje, co się dzieje. Wieczorem, zanim ponownie położyłem go do łóżeczka, obejrzeliśmy wszystkie zdjęcia Veronici, a później filmy, które nagrywałem podczas ciąży. Nasza jedyna pamiątka. Miałem jeszcze wspomnienia, których starałem się nie wymazywać z pamięci. W styczniu, chciałem oddać Kevina do adopcji. W moim domu pojawiło się mnóstwo ulotek o domach dziecka. Pragnąłem znaleźć idealny. Taki, w którym chłopiec mógłby wyjść na porządnego człowieka. Wtedy w moim życiu, ponownie zjawił się Oscar.
- Wiesz, że Veronica, nie pochwalałaby takiego zachowania, prawda? – zapytał, kołysząc blondyna na rękach. Kevin był istnym wcieleniem Ronnie. Miał piękne, kręcone blond włosy i zielone oczy. Był najpiękniejszym dzieckiem, jakie do tej pory widziałem. I co? Miałem tak po prostu przestać się nim interesować, bo nie potrafiłem go wychować? Zachowałem się jak dupek. Wiem, że Veronica chciałaby, abym wychował Kevina. I ja też tego chciałem. Pozbyłem się wszystkich informacji na temat adopcji i zacząłem najnormalniej w świecie, wychowywać chłopca. Udało nam się. Minęło już dziesięć lat. W moim życiu, nie ma żadnej kobiety i nie chcę, aby jakakolwiek się pojawiła. Wszystko wytłumaczyłem jasno i wyraźnie Kevinowi. Zrozumiał. Przyjął do świadomości, że nie będzie miał już nigdy mamy. Był jeszcze młodym chłopcem, ale bardzo mądrym. I tak jak Veronica, interesował się projektowaniem. Zafascynował się zdjęciami. W przyszłości chciał zostać fotografem. Co niedzielę odwiedzamy grób, mojej pięknej narzeczonej, na którym widnieje napis :
Veronica Evans
ur. 12.02.1992r.
zm. 22.11.2012r.

Taki sam napis istnieje na moim ramieniu. Na nadgarstku mam tatuaż, z imieniem mojej ukochanej. Tak kończę tą historię. Mimo wszystko, nadal cierpię i cholernie tęsknię. Ale to już nic nie zmienia. Ronnie nie żyje. Czas się z tym pogodzić. Mam syna, który będzie mi o niej przypominał. O mojej pierwszej i ostatniej największej miłości…

_________

Kończę to opowiadanie. Dziękuję wam za wszystkie miłe komentarze, ale niestety. Co tu ukrywać. Czytelników jest mało, nie ma sensu pisać dalej. Zapraszam was na moje pozostałe blogi. I jeszcze raz dziękuję :*

http://dreamed-of-paradise.blogspot.com/