/ Justin /
- Dlaczego znowu to zrobiłeś? – zapytał mnie lekarz,
dokładnie badając wzrokiem moją twarz. Nie byłem z tego zadowolony, ponieważ
bardzo nie lubiłem, gdy ktoś tak mnie lustrował. Jedyną osobą, której na to
pozwalałem, była Veronica. Ale nie jakiś obcy facet, którego widzę drugi raz w
swoim życiu. Tak naprawdę nie wiedziałem, dlaczego sięgnąłem po żyletkę. Nie
było jakiegoś konkretnego powodu. Oczywiście, bałem się stracić Ronnie, kłótnia
z ojcem, wszystko miało swoje wady. Westchnąłem i odparłem.
- Ja nie wiem. Tak widocznie miało być – już po chwili
zauważyłem, że mężczyzna nie jest zadowolony z mojej odpowiedzi. Przecież każdy
z nas tutaj siedzących, miał być szczery. To był pierwszy warunek przystąpienia
do terapii. Zrozumiałem, że nie jestem do końca z nimi wszystkimi uczciwy.
Wkrótce Ronnie ścisnęła moją dłoń i wtedy już byłem pewien, że mam wszystko
wyjaśnić – No dobra. Pokłóciłem się wczoraj z tatą o jakieś głupoty. Zawsze się
kłócimy. Zwyczajnie o nic. Nie mam w nim oparcia, a ja właśnie tego potrzebuję.
Chciałbym mieć ojca z prawdziwego zdarzenia. Takiego, z którym mógłbym robić
wszystko. Potem bałem się wyznać Veronice, co do niej czuję. Bałem się
odrzucenia.
- Justin, ale rozmowa to lek na wszystko. Jeśli z kimś nie
porozmawiasz, to się nie dowiesz. Proste, prawda? – odparła Megan. Tak, teraz
to dla niej było jasne. Na terapię uczęszczała jakiś rok. Ja jestem tutaj
dopiero drugi raz i mimo wszystko, nadal krępuję się, rozmawiać z ludźmi o
swoich odczuciach. Jeszcze dłuższą chwilę rozmawiałem z lekarzem i z innymi
zebranymi w pomieszczeniu. Od czasu do czasu ktoś rzucił jakiś ciekawy temat,
na który każdy miał prawo się wypowiedzieć. W zasadzie tak minęło dzisiejsze
spotkanie. Wychodząc stamtąd, nawet się cieszyłem, że mogę wrócić do domu.
Spędzić czas z Vero, albo Oscarem i Dannym. Mają ich przy sobie, byłem
szczęśliwy.
Od tamtego wydarzenia, minął rok. Ciężki rok, który
przetrwałem jedynie dzięki Veronice. Chodziłem na spotkania w szpitalu, lecz
czasami zdarzały się takie dni, podczas których znowu sięgałem po żyletkę.
Wtedy czułem się jeszcze gorzej. Miałem okropne wyrzuty sumienia. Wiedziałem,
że Ronnie jest ciężko, że źle się z tym czuje. Podczas świąt bożonarodzeniowych
doszedłem do wniosku, że kończę z tym. Do dnia dzisiejszego, nie sięgnąłem pod
żyletkę. Ale na spotkania chodziłem nadal. Nie mogłem skończyć z tym od tak
sobie. Jednak czas, który poświęcałem szpitalowi, spędzałem już sam. Veronica
była w ciąży. Chociaż może opowiem wszystko od początku. Dwunastego lutego, w
dzień urodzin Vero, zabrałem ją do rodzinnego Denver. Rozumiałem, że tęskni za
rodzicami, z którym utrzymywała kontakt za pomocą telefonów, bądź Internetu.
Przez zajęcia w Yale, pracę w Harper’s Bazaar, nie miała na nic czasu. Nawet ze
mną widywała się rzadko. Tam, dokładniej poznałem jej mamę i tatę, a kiedy
dochodziło popołudnie, postanowiłem, że pojedziemy na wycieczkę za miasto. I
wtedy doszedłem do wniosku, że to już czas. Że mogę się jej oświadczyć.
Veronica łkając, odpowiedziała „tak”. Tak krótkie słowo, a bardzo mnie uszczęśliwiło.
Miałem pewność, że chcę zostać z nią już do końca życia. Czułem, że jesteśmy
dla siebie stworzeni. Tak wiele przeszliśmy, a ona nadal była ze mną. Wciąż
mnie kochała, niezmiennie. Nie potrafiłbym odnaleźć się już przy nikim innym.
Dokładnie miesiąc później, Ronn oznajmiła mi, że zostanę ojcem. Szalałem z
radości. Nie miałem pojęcia, czy będę miał córkę, czy syna, ale pamiętam, że
tego samego dnia, razem z Oscarem nakupiliśmy masę ubrań. I dla chłopca i dla
dziewczynki. Veronica nie pochwalała tego pomysłu, ale wiedziałem, że jest tak
samo szczęśliwa, jak ja. Chciałem zrobić wszystko, aby jej nic nie brakowało.
Musiałem zapewnić jej dobre życie. Mój lekarz terapeuta załatwił nam
najlepszego ginekologa w całym Nowym Jorku. Co tydzień odwoziłem Veronicę na
kontrole, to był mój obowiązek. Lekarz uważał, że wystarczy, jak będzie badał
moją narzeczoną raz na miesiąc. Niestety ja miałem inne zdanie. Dokładnie
musiałem wiedzieć, czy Ronnie jest zdrowa, czy dziecku nic nie jest. W końcu
dowiedziałem się, że ciąża Evans, jest zagrożona. Myślałem, że cały świat runął
mi na głowę. Za pieniądze, które zarobiłem w Vanity Fair, kupiłem dom na
obrzeżach miasta. W najbezpieczniejszej dzielnicy, jaką udało mi się znaleźć.
Veronica miała ogródek, w którym mogła wypoczywać. A jeśli nie chciałoby się
jej do niego schodzić, poprosiłem, aby dobudowano nam ogromny balkon. Sypialnia
również była obszerna. Veronica musiała czuć się tam swobodnie. Sypialnię dla
dziecka, pozwoliłem zaprojektować jej. Ze względu na to, że dziewczyna nie
chciała zrezygnować ze szkoły, postarałem się o lekcje w domu. Miałem nadzieję,
że przetrwamy ten trudny okres. Że Ronnie urodzi zdrowe dziecko i oboje
będziemy szczęśliwi. Lecz stało się zupełnie na odwrót. W czasie porodu, lekarz
oznajmił mi, że blondynka jest zbyt słaba, aby urodzić dziecko. Nastał dla mnie
koniec. Koniec czegokolwiek. Na sali porodowej, kurczowo trzymaliśmy się za
dłonie. Chciałem dodać jej otuchy. Kilka godzin później, na świat przyszedł mój
syn. Wtedy Ronnie przestała oddychać. Załamałem się. Co miałem teraz niby
począć? Nadal byłem psycholem, który nie dawał sobie w życiu rady. Szukałem
ukojenia w żyletkach, tracąc chwile spędzone z Veronicą. Parę dni później,
mogłem zabrać malucha do domu. Na początku pomagała mi mama Ronnie, ale
przecież ona też miała własne życie. Musiała wrócić do Denver. Oscar nie
potrafił obchodzić się z dziećmi. Pomimo smutku, po stracie Veronici, był
zachwycony Kevinem. Wiedziałem, że się stara. Któregoś dnia, kiedy po prostu
nie wytrzymałem, bezczelnie wyrzuciłem go z domu. Tak bardzo cierpiałem, że nie
potrafiłem sobie z tym poradzić. Wyżywałem się na bliskich osobach, co było
okrucieństwem z mojej strony. Zostałem sam. Sam na sam z Kevinem. Dokładnie 28
listopada, odbył się pogrzeb Veronici. Chciałem, aby było mało osób. Nie
tolerowałem tłoku. Ale jak się okazało, wiele osób znało Evans. Każdy cierpiał.
Nie wiem, czy na tyle, co ja, ale cierpiał. Na oczach wszystkich tych ludzi,
musiałem wygłosić przemowę. Brzmiała ona mniej więcej tak.
- Ronnie, pewnie teraz się uśmiechasz. W końcu zawsze byłaś
uśmiechnięta. Chyba to kochałem w tobie najbardziej. Tak. Uśmiech miałaś
przepiękny. Zresztą, co ja mówię. Byłaś piękna w każdym calu. Przepraszam, że
mażę się jak dzieciak. Kevin pozwoli mi dalej do przodu iść. Na wstępie powiem,
że wciąż tęsknię. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nie wiem, czy się tutaj
odnajdę. Pewnie nie, ale rozumiem, że będziesz mnie wspierać. Każdy dzień
zbliża nas do siebie. Postaram się wychować Kevina na takiego człowieka, jakim
ty byłaś. A byłaś wspaniała. Musisz wiedzieć, że kocham cię, Veronico Evans.
Kocham, do szaleństwa – dokładnie nie pamiętam, co jeszcze mówiłem. Jedyne co
kojarzę z pogrzebu, to to, że płakałem jak małe dziecko. Nie chciałem nawet
pozwolić, aby umieszczono trumnę pod ziemią. Wtedy dostałem od lekarzy, którzy
byli na cmentarzu, na wszelki wypadek, środki uspokajające. Kiedy dotarłem do
domu, nie mogłem poradzić sobie z synem. Płakał. Cholernie płakał, a ja za nic
nie mogłem go uspokoić. Wydawało mi się, że on czuje, co się dzieje. Wieczorem,
zanim ponownie położyłem go do łóżeczka, obejrzeliśmy wszystkie zdjęcia
Veronici, a później filmy, które nagrywałem podczas ciąży. Nasza jedyna
pamiątka. Miałem jeszcze wspomnienia, których starałem się nie wymazywać z
pamięci. W styczniu, chciałem oddać Kevina do adopcji. W moim domu pojawiło się
mnóstwo ulotek o domach dziecka. Pragnąłem znaleźć idealny. Taki, w którym
chłopiec mógłby wyjść na porządnego człowieka. Wtedy w moim życiu, ponownie
zjawił się Oscar.
- Wiesz, że Veronica, nie pochwalałaby takiego zachowania,
prawda? – zapytał, kołysząc blondyna na rękach. Kevin był istnym wcieleniem
Ronnie. Miał piękne, kręcone blond włosy i zielone oczy. Był najpiękniejszym
dzieckiem, jakie do tej pory widziałem. I co? Miałem tak po prostu przestać się
nim interesować, bo nie potrafiłem go wychować? Zachowałem się jak dupek. Wiem,
że Veronica chciałaby, abym wychował Kevina. I ja też tego chciałem. Pozbyłem
się wszystkich informacji na temat adopcji i zacząłem najnormalniej w świecie,
wychowywać chłopca. Udało nam się. Minęło już dziesięć lat. W moim życiu, nie
ma żadnej kobiety i nie chcę, aby jakakolwiek się pojawiła. Wszystko wytłumaczyłem
jasno i wyraźnie Kevinowi. Zrozumiał. Przyjął do świadomości, że nie będzie
miał już nigdy mamy. Był jeszcze młodym chłopcem, ale bardzo mądrym. I tak jak
Veronica, interesował się projektowaniem. Zafascynował się zdjęciami. W
przyszłości chciał zostać fotografem. Co niedzielę odwiedzamy grób, mojej
pięknej narzeczonej, na którym widnieje napis :
Veronica Evans
ur. 12.02.1992r.
zm. 22.11.2012r.
Taki sam napis istnieje na moim ramieniu. Na nadgarstku mam
tatuaż, z imieniem mojej ukochanej. Tak kończę tą historię. Mimo wszystko,
nadal cierpię i cholernie tęsknię. Ale to już nic nie zmienia. Ronnie nie żyje.
Czas się z tym pogodzić. Mam syna, który będzie mi o niej przypominał. O mojej
pierwszej i ostatniej największej miłości…
_________
Kończę to opowiadanie. Dziękuję wam za wszystkie miłe komentarze, ale niestety. Co tu ukrywać. Czytelników jest mało, nie ma sensu pisać dalej. Zapraszam was na moje pozostałe blogi. I jeszcze raz dziękuję :*
http://dreamed-of-paradise.blogspot.com/